Stoicyzm najczęściej automatycznie przywodzi na myśl pewne skojarzenia u osób, które znają tę filozofię jedynie pobieżnie. Także jednak u praktykujących i wtajemniczonych stoików nietrudno o pewne uproszenia i schematy myślowe, które na dłuższą metę utrudniają efektywną praktykę stoicką.
Sądzę, że najczęściej napotykamy kilka takich skojarzeń i uproszczeń. Pierwsze i chyba najpowszechniejsze to utożsamienie stoicyzmu ze stanem spokoju. Przyjęło się w naszej kulturze określać pewne postawy i zachowania za pomocą sformułowania „stoicki spokój”, gdzie przymiotnik „stoicki” oznacza przede wszystkim zachowanie co najmniej zewnętrznego spokoju w obliczu jakichś nadzwyczajnych życiowych przeciwności czy tragedii, które u innych ludzi wywołują silne i ujawniające się zewnętrznie emocje. Powszechność stosowania określenia „stoicki spokój” sprawiła, że słowo stoicyzm zaczęto traktować praktycznie jako synonim spokoju, zaś praktykę stoicką jako dążenie do osiągnięcia spokoju.
Drugie, mniej powszechne, ale trapiące praktykujących starożytnych i współczesnych stoików uproszenie, to mylenie stoicyzmu z mądrością. Antyczny stoicyzm operował modelem mędrca, co służyło wówczas wizualizacji celów praktyki stoickiej. W dodatku w antyku wciąż poważnie traktowano etymologię filozofii jako umiłowania mądrości. Skoro zaś praktykującemu stoikowi przyświecał cel spełnienia i skoro wierzył w jego osiągalność, spełnienie takie w filozofii musiało się wiązać z mądrością i pewnego rodzaju nieomylnością.
Trzecie powszechne i jednocześnie najbardziej pogmatwane nieporozumienie to utożsamienie stoicyzmu z ze stanem apatii. Antyczni stoicy faktycznie używali terminu apathea do opisu wspomnianego tu już modelu mędrca stoickiego, jednak używali tego terminu w innym niż współczesna apatia znaczeniu. Utożsamienie z apatią występuje współcześnie w dwu odrębnych kontekstach, po pierwsze w kontekście wewnętrznym jako stan obojętności i stan braku zaangażowania w cokolwiek, po drugie w konttekście zewnętrznym, jako pewna bieroność i niezdoloność podjęcia działań.
Po czwarte wreszcie więdzę jeszcze jedno choć najmniej oczywiste nieporozumienie – mylenie stoicyzmu z zarządzaniem negatwynością. Przez zarządzanie negatywnością rozumiem skuteczne radzenie sobie z bolączkami życia w postaci przeciwności losu i tak zwanych negatywnych emocji. Ludzie z różnych powodów na codzień cierpią i po stoicyzm, o ile wogóle, sięga się po to, żeby jakoś temu cierpieniu zaradzić, czyli jako po pewne remedium, tak jak się sięga po leki w medycynie. Myślenie takie wspiera słynna analogia Epikteta, który powiedział kiedyś, że sala wykładowa filozofa stoickiego przypomina poczekalnię w szpitalu. Przybywają tu ludzie, żeby się wyleczyć. Przy czym w filozofii chodzi o choroby duszy.
Otóż twierdzę, że te cztery ujęcia to bardzo błędne i szkodzące stoicyzmowi identyfikacje. Stoicyzm nie jest spokojem, choć spokój może się w rezultacie jego uprawiania pojawiać. Nie jest też mądrością w rozumieniu nieomylności, choć pewnego rodzaju mądrość w efekcie uprawiania stoicyzmu się rozwija. Nie jest również obojętnością, chociaż w miarę jego uprawiania jego adeptom wyraźnie zmieniają się priorytety, a więc zmienia im się to i jak się różnymi rzeczami „przejmują”. Wreszcie stoicyzm nie jest remedium na bolączki życia, chociaż w efekcie jego uprawiania jego adepci stopniowo przestają te bolączki odczuwać.