Strona główna » Postaci dialogu wewnętrznego

Postaci dialogu wewnętrznego

Ostatnio, podczas podróży służbowej, spotkała mnie osobliwa rzecz, która rzuca interesujące światło na moją rutynową praktykę stoicką.


Przebywałem w Hadze w Holandii. Był bardzo miły i słoneczny dzień. Konferencja, z powodu której się tutaj znalazłem miała się rozpocząć dopiero po południu. Ranek wykorzystałem na pracę nad różnymi zaległymi dokumentami, potem przeszedłem się nad morze i po drodze coś zjadłem. Tam i z powrotem to dało w sumie jakiś pięciokilometrową trasę. Wróciłem swojego pokoju hotelowego, wziąłem prysznic, spakowałem do podręcznej torby rzeczy, które mogą mi się tego dnia przydać i wyruszyłem na konferencje, która miała się odbywać w centrum konferencyjnym oddalonym o około kilometr od mojego hotelu.


Dwa razy sprawdziłem, czy biorę ze sobą wszystkie ważne rzeczy. Podczas podróży staram się być uważny bardziej niż zwykle, bo pomyłki i zapomnienia mogą się w takich okolicznościach okazać bardziej kosztowne. Wyszedłem z pokoju, zamknąłem drzwi na klucz. Schodząc po schodach pomyślałem – wyraźnie pamiętam tę myśl – że kluczyk do pokoju hotelowego warto schować do kieszeni kurtki, która ma suwaki, albo w ogóle w jakieś miejsce, które jest zabezpieczone suwakiem. Myśl ta pojawiła się w mojej głowie z powodu spodni, które założyłem i które miały stosunkowo krótkie kieszenie, wobec czego nie należało im ufać.


W ogóle tego rodzaju czujność towarzyszyła mi w trakcie wielu czynności tego dnia. Moje stojące z boku ja refleksyjne miało pracowity dzień – ciągle się wtrącało. Wszakże nie przeszkadzało to ani ja refleksyjnemu, ani żadnemu z ja automatycznych, które kolejno się uruchamiały w różnych sytuacjach. Wyszedłem przed hotel i, obierając marszrutę, dałem się zachwycić i pociągnąć pięknu tego dnia. Po przejściu około stu metrów poczułem, że potrzebuję wydmuchać nos. Kilka dni przed wyjazdem przeszedłem małe przeziębienie i jakkolwiek ogólnie czułem się przyzwoicie, wciąż jeszcze trochę doskwierał mi kaszel i katar. Sięgnąłem po chusteczkę do nosa i, wyciągając ją, przypomniałem sobie o kluczu do pokoju hotelowego. Uświadomiłem sobie, że w końcu nie pamiętam, gdzie go włożyłem, więc teraz, wyjmując chusteczkę, na wszelki wypadek robiłem to bardzo ostrożnie, żeby, razem z nią nie wyciągnąć klucza i go nie upuścić niepostrzeżenie na ulicę.
Okazało się, że klucza nie było w kieszeni z chusteczkami, pomyślałem, że to dobrze. Ale zacząłem go teraz szukać po wszystkich pozostałych kieszeniach i nie mogłem znaleźć. Nie było go ani w kieszeni spodni, ani w żadnej z kieszeni kurtki – zarówno tych zasuwany na suwak jak i bez suwaka. Zacząłem główkować, co mogłem z nim zrobić i czy przypadkiem jakimś sposobem nie zgubiłem go na przestrzeni ostatnich stu metrów mojego niespiesznego spaceru w słońcu. Osobliwa zagadka, przecież ledwie dwie minuty temu, kiedy byłem jeszcze w hotelu, na pewno trzymałem go w ręku.


Ale przecież miałem też ze sobą torbę, pomyślałem. Nie pamiętam, żebym wkładał do niej klucz, ale nie pozostało mi nic innego niż spróbować. Zacząłem ją więc przeszukiwać. I znalazłem. W jednej z bocznych kieszeni zasuwanej na zamek, w której często trzymałem różne klucze. Stało się to, że po refleksji na temat konieczności bezpiecznego ulokowania klucza hotelowego, włączył mi się automatyzm schowania go tam. Automatyzm ten przebiegł bez mojej świadomej uwagi – ta bowiem zajęta była w tym czasie podziwianiem walorów pogodowych tego dnia.


Jednak najciekawsze miało się dopiero wydarzyć. Historię tę spisuję właśnie z powodu tego zdarzenia, które dopiero teraz miało miejsce. Oto bowiem, znalazłszy wreszcie klucz, naraz usłyszałem wewnątrz swojej głowy bardzo wyraźny głos, będący częścią komunikacji zachodzącej między dwoma podmiotami we mnie. Jeden mówił do drugiego: „Dobrze, ale na drugi raz musisz mi powiedzieć.” To była skrócona wersja komunikatu, którego pełna wersja, od razu to pojąłem, brzmiała: „Dobrze, że schowałeś tam ten klucz tak bezpiecznie, ale na drugi raz musisz mnie o tym poinformować, żebym nie musiał potem niepotrzebnie szukać.” W ten sposób czujna, stojąca z boku, świadoma część mnie, przemawiała do jednego z moich automatycznych ja, instruując je, że następnym razem, uruchamiając dany mechanizm, powinna na chwilę odwołać się do części świadomej (nawet jeśli ta część napawa się akurat piękną pogodą), żeby przekazać jej istotną informację.
Bardzo mnie uderzyło to zdarzenie. Nastąpiła tu kumulacja dwóch zjawisk. Po pierwsze mojej regularnej wewnętrznej praktyki dialogu między ja refleksyjnym a innymi rodzajami ja, rolami, w jakie wchodzę, automatyzmem, które uruchamiam. Po drugie okoliczność pierwszego od dłuższego czasu zawodowego wyjazdu zagranicznego spowodowała konieczność podwyższonej czujności. W efekcie poczułem moje ja refleksyjne niemal jako namacalny głos w mojej głowie, który komunikuje coś innej części mnie. Tym, co mnie w tym zdarzeniu tak mocno uderzyło było, że usłyszałem głos jednego mojego ja, które zwraca się do drugiego mojego je per „ty”, a ja jestem zarówno pierwszym, jak i drugim, to znaczy jestem zarówno „ja”, jak i „ty”. Ale jednocześnie byłem jeszcze kimś trzecim, niejako postronnym obserwatorem tej sytuacji.


Nie tak dawno temu po raz pierwszy zapoznałem się bliżej z dialogiczną koncepcją ja we współczesnej psychologii. Koncepcja ta zakłada, że człowiek to raczej dialog między różnymi „ja” niż jedno „ja”. Sądzę, że opisywanego tu dnia właśnie tego bardzo namacalnie doświadczyłem. Stoicyzm to z tej perspektywy trening wzmacniający rolę jednego z tych ja, połączony z silną identyfikacją z tym podmiotem jako podstawowym i dominującym w stosunku do pozostałych.


Opisane tu zdarzenie miało ciekawy epilog. Kiedy wieczorem wracałem do hotelu, po pierwszych konferencyjnych sesjach i spotkaniach, mijałem miejsce, w którym kilka godzin wcześniej zatrzymałem się w poszukiwaniu klucza. Przypomniałem sobie wówczas całe zdarzenie, uzmysłowiwszy sobie jednocześnie, że to miejsce jakoś dziwnie zapadło mi w pamięć i zapewne na długo w niej osiądzie – za sprawą tego jednego nietypowego zdarzenia.