Paintography. Creative yet dramatic portrait of a beautiful woman
Strona główna » Ile razy boli nas nieszczęście?

Ile razy boli nas nieszczęście?

Nieszczęściem zwiemy potocznie każde zdarzenie, które nie jest po naszej myśli.  Przy czym zamysł, jaki nami w takim przypadku kieruje zawsze co najmniej częściowo ma charakter podświadomy, będąc nie tylko konsekwencją świadomie powziętych planów, ale także wyrazem pragnień zakodowanych w nas przez ewolucję i wczesne dzieciństwo. Zdawać by się mogło, że tak rozumianych nieszczęść doświadczamy raz i raz z ich powodu cierpimy. W istocie jednak każde nieszczęście boli nas trzy razy. Pierwszym krokiem do wyzwolenia od niego jest odróżnienie od siebie tych trzech faz cierpienia, następnie redukowanie ich osobno, jedna po drugiej.

Po pierwsze nieszczęście boli nas zanim się wydarzy. Takie cierpienie przyjmuje postać lęku, niepokoju i strachu. Boimy się, że może nas spotkać nieszczęście – dlatego cierpimy zawczasu. Zdaniem antycznych stoików ta forma cierpienia w związku z nieszczęściem jest najbardziej podstawowa – odsłania bowiem i funduje powiązanie naszych udręk z naszymi wyobrażeniami. Cierpimy nie dlatego, że coś nam się przydarza, ale dlatego, że sobie coś wyobrażamy – w tym przypadku wyobrażamy sobie, że może nam się przydarzyć nieszczęście. To wystarczy, żeby cierpieć.

Po drugie nieszczęście boli nas wtedy, kiedy nam sie przydarza. Dochodzi do wydarzenia, którego się obawialiśmy i które rozpoznajemy jako nieszczęście. W efekcie tego doświadczamy cierpienia – jego intensywność jest powiązana bezpośrednio ze znaczeniem zamysłu, jaki dane zdarzenie zniweczyło. Im bardziej podstawowa potrzeba doznała zawodu, tym bardziej cierpimy. Najbardziej podstawową potrzebą jest potrzeba przetrwania – jeśli ona doznaje w naszej świadomej lub podświadomej ocenie jakiegoś zagrożenia, nasze cierpienie i przerażenie są największe.

Po trzecie nieszczęście boli nas po tym, jak się wydarzyło. Pozostaje w naszej pamięci, niczym drzazga, która uwiera nasze poczucie bezpieczeństwa i pewności siebie. Pamięć nieszczęścia prowadzi do zapętlenia tego doświadczenia, bo wpływa na strach przed podobnymi zdarzeniami w przyszłości – skoro raz nam się to przydarzyło, może się przydarzyć ponownie.

I tak na przykład, jeśli nieszczęściem, jakie sobie wyobrażamy jest możliwy blamaż podczas wystąpienia publicznego, to doświadczamy go właśnie trzy razy. Po pierwsze szykując się do spodziewanego wystąpienia – doświadczamy cierpienia w postaci lęku przed blamażem. Po drugie doświadczamy go w trakcie wystąpienia, jeśli istotnie idzie ono nie po naszej myśli – wtedy odczuwamy go w postaci udręki, paniki, strachu. Po trzecie wreszcie doświadczamy go po wystąpieniu, kiedy odzywa się w naszej pamięci, atakując nas obrazami naszej indolencji – na tym etapie odczuwamy go w postaci mieszaniny rozczarowania, żalu i lęku. W podobny sposób obcujemy z każdym nieszczęściem, dotyka nas ono nie raz, lecz trzy razy.

W dążeniu do zmniejszenia ilości cierpienia w naszym życiu, co jest celem prawdopodobnie każdej świadomej istoty ludzkiej i nie tylko, warto zacząć od wyraźnego oddzielenia od siebie wymienionych tu trzech faz tego stanu: przed, w trakcie i po wystąpieniu domniemanego zdarzenia. Następnie w stosunku do każdej z tych faz należy zastosować inne strategie.

Przeciętny współczesny człowiek funkcjonuje zazwyczaj tak, że bardzo przeżywa nieszczęście przed jego wystąpieniem, bardzo je przeżywa w trakcie jego wystąpienia i bardzo je przeżywa po jego wystąpieniu. Sądzę, że proces praktyki stoickiej możemy obserwować jako stopniowy w ten sposób, że najpierw, za pomocą odpowiednich technik, mniej czy krócej przeżywamy cierpienie przed danym zdarzeniem, ale wicąż przeżywamy je w trakcie i po zdarzeniu. Następnie, kontynuując tę praktykę, mniej i krócej przeżywamy je przed zdarzeniem i po zdarzeniu, ale wciąż je przeżywamy w jego trakcie. Później przestajemy bardzo je przeżywać także w trakcie. Następnym etapem jest, że w ogóle przestajemy je przeżywać przed zdarzeniem, nawet krótko, ale jeszcze trochę w trakcie i trochę po. Jeszcze później w ogóle nie przeżywamy przed, w ogóle po, ale jeszcze odrobinę w trakcie. Na końcu nie przeżywamy go ani odrobinę: ani przed, ani w trakcie, ani po. Proces ten można także opisać jako stopniowy proces odklejania się od przeświadczenia, że domniemane nieszczęście jest rzeczywistym nieszczęściem.

Tak więc, na pewnym etapie praktyki stoickiej odkryłem, że przygotowując się do jakiegoś znaczącego wystąpienia publicznego stopniowo coraz później i coraz krócej odczuwam związany z nim strach czy jakąś bardziej intensywną tremę. Później odkryłem, że po względnie nieudanym wystąpieniu znacznie szybciej niż kiedyś przechodzę nad nim, jak to się mówi, do porządku dziennego. Obecnie przed wystąpieniem prawie w ogóle nie odczuwam dyskomfortu, co najwyżej piętnaście minut przed nim coś lekkiego się zaczyna, podobnie jest po nieudanym wystąpieniu – wszelki dyskomfort pojawia się wprawdzie, ale lekko i na dość krótko. Wciąż jeszcze zdarza mi się jednak odczuć przypływ niepokoju czy zagubienia w trakcie wystąpienia. To jest jednak coś nad czym jeszcze wciąż pracuję.

Opisane tu doświadczenie, a właściwie jego znaczna stopniowalność i podział na fazy, pozwala lepiej zrozumieć istotę przekonania, które funduje każde nieszczęście. Nieszczęście jest to, jak to już wyjaśniałem, zdarzenie z szeroko rozumianego obszaru rzeczy od nas niezależnych, a więc zewnętrznych w stosunku do nas (w stosunku do tego, kim czy gdzie jesteśmy my), ale takie zdarzenie, które idzie nie po naszej myśli. Istotą oceny zdarzenia, które przekształca je w nieszczęście jest zaklasyfikowanie go do kategorii rzeczy złych. Nie chodzi tylko o to, że coś idzie nie po naszej myśli, chodzi także o to, że to źle, iż idzie nie po naszej myśli. Mogę chcieć, żeby na parapecie mojego okna usiadł gołąb – ale on nie przylatuje i nie siada. Nie będę z tego powodu rozpaczał, mimo, że sprawy nie poszły po mojej myśli. Zacząłbym rozpaczać wtedy, gdybym z jakiegoś powodu uparł się przy przekonaniu, że to bardzo dla mnie źle, że on na tym parapecie nie siada. Więc to pierwsza rzecz, którą chę powiedzieć o tym przekonaniu: doświadczenie nieszczęścia jakiegoś zdarzenia bierze się z zaklasyfikowania go do kategorii rzeczy złych.

Druga rzecz, jaką należy o nim powiedzieć to, że odnosi się do zrzeczy zewnętrznych, a więc nie-moich. Żeby to zrozumieć, należy przeprowadzić granicę między tym, co zależne i tym, co niezależne, co wewnętrzne i co zewnętrzne. Gdzie człowiek ma to, co wewnętrzne? To jedno z kluczowych pytań, jakie powinniśmy postawić w ramach praktyki stoickiej. Człowiek ma tylko jedno wnętrze, jest nim jego świadomy i refleksyjny namysł nad zasadami swojego działania. Wszystko inne jest nie-mną. Co to znaczy? To znaczy między innymi, że jeśli zachodzą we mnie jakieś głęboko nieświadome procesy z poziomu ukształtowanych przez ewolucję schematów poznawczych czy zaszczepionych we wczesnym dzieciństwie kompleksów i mechanizmów obronnych to te procesy nie są mną. To także znaczy, że jeśli znalazłem się pod wpływem silnych emocji, w efekcie czego, jak to ujmowali stoicy, bięgnę z górki i nie mogę się zatrzymać – to w tym procesie też nie jestem sobą.

Jeśli stoicy mówią, że zależne są ode mnie moje przekonania i emocje, to chcą powiedzieć, że zależna jest ode mnie praca nad tym, żeby te emocje nie brały mnie w swoje posiadanie Skoro mnie już jednak wezmą, to już nie jestem w tym sobą. W pewnym sensie bycie w stanie silnych emocji jest niezależne ode mnie – zależna jest ode mnie tylko praca nad tym, żeby się w tym stanie nie znaleźć.

Trzecia rzecz, jaką należy powiedzieć o omawianym tu przekonaniu jest wyjaśnienie znaczeniu terminu zło. Co to znaczy, że przytrafia nam się zło? Co ten termin dla nas oznacza? Sądzę, że istotą tego terminu jest zagrożenie tego, co fundamentalne dla naszej egzystencji. Emocje, jakie toważyszą temu terminowi biorą się z zakodowanego głęboko w gadziej części naszego mózgu instynktu rozpoznawania zagrożenia dla naszego przetrwania. Pierwotnie zło to poprostu zagrożenie życia – i tak ten termin czyta gadzia część naszego mózgu. W tym sensie stoicy pojęcia dobro i zło używają konsekwentnie i spójnie w odniesieniu do tego, co najbardziej nasze, co hest najbardziej nasze i co jest w dobrej, albo w złej formie. Dobro to optymalna kondycja naszej refleksyjności, zło jej przeciwieństwo. Ponieważ na naszą kondycję mamy wpływ, dlatego stoicy mówili, że dobro i zło znajdują się zawsze w zakresie naszych możliwości.

Dlatego też stoicy uważali, że w obszarze rzeczy niezależnych od nas nie ma ani dobra, ani zła, a jedynie to, co dogodne i niedogodne. Jeżeli bowiem my to nasza refleksyjność, to żadna rzecz zewnętrzna nie ma na nas wpływu, jeśli my na to nie pozwolimy. Każdą rzecz, która nam się przydarza możemy przyjąć refleksyjnie i w tym sensie pozostać sobą – w tym też sensie żadne, nawet największe zewnętrzne zagrożenie, nie może być rzeczywistym zagrożeniem dla naszego ducha. Ale to jest oczywięcie konsekwencja przyjęcia i zinternalizowania specyficznie stoickiej koncepcji człowieka i jego tożsamości.ą

Czwarta i ostatnia rzecz, jaką należy powiedzieć o omawianym tu przekonaniu, to jego złożoność. Człowiek posiada cztery różne struktury ewolucyjne – każda z nich ma swój udział w każdym przekonaniu. Przyjęło się uważać, że przekonanie działa na zasadzie zero-jedynkowej, albo więc, że je przyjmujemy, albo że je odrzucamy. Tymczasem jest raczej tak, że każde przekonanie ma cztery pokłady i na każdym pokładzie może mieć inną wartość logiczną.

Pierwszy pokład to pokład mózgu gadziego, z perspektywy którego świat to zbiór zagrożeń i okazji na łup – zagrożenia to zło, okazje na jakiś łup to zło. Pokład drugi do mózg społeczny czy relacyjny, z perspektywy którego świat to zbiór sytuacji aprobatywnych i dezaprobatywnych, uznanie i akceptacja, bądź brak uznania i odrzucenie przez grupę. Obie te perspektywy są ze sobą powiązane, bo odrzucenie przez grupę ewolucyjnie oznaczało bardzo realne zagrożenie naszego życia. Trzeci pokład to osobowość ukształtowana we wczesnym dzieciństwie, z perspektywy której świat to zbiór rzeczy, które zasługują na uznanie w oczach naszych rodziców i takich, które na takie uznanie nie zasługują. Im mniej miłości i akceptacji doświadczylismy w dzieciństwie, tym bardziej kurczowo trzymamy się tego sztywnego podziału. Czwarty wreszcie pokład to pokłąd naszego świadomego dorosłego życia i dokonywanych w nim wyborów – z perspektywy tego pokład świat to zbiór rzeczy, które są lub nie są po naszej myśli.

Złożoność każdej oceny o złu, bądź dobru jakiegoś stanu rzeczy bierze się z tego, że jeden i ten sam stan rzeczy, jedno i to samo zdarzenie w świecie, z jednego poziomu określimy jako złe, a z innego jako ani takie, ani takie – tylko obojętne. W ten sposób, kiedy przygotowuję się do jakiegoś wystąpienia publicznego, na poziomie świadomym nie uznaję sukcesu w tym wymiarze ani jako zło, ani jako dobro, bo wiem, że to rzecz ode mnie niezależna. Ale kiedy przychodzi co do czego, często odruchami się część mojego przekonania z głębszego pokładu, na przykład społecznego albo wychowawczego – wtedy włącza mi się strach. Stopniowoalność doświadczania nieszczęścia polega z tej perspektywy na tym, że wraz z postępem praktyki stoickiej, wraz z jej pewną uporczywością i złożonością stosowanych technik, stopniowo docieramy do różnych pokładów naszego przekonania na temat tego, czy dany spotykający nas stan rzeczy jest dobry lub zły.

Dlaczego w pierwszej kolejności przestajemy cierpieć przed wydarzeniem? Między innymi dlatego, że nasza gadzia część uruchamia się wtedy, kiedy widzi zagrożenie, a nie kiedy o nim tylko myśli. Podobnie jest z częścią społeczną – działa wtedy, kiedy jesteśmy w grupie. Kiedy z niej wychodzimy, zmieniamy chwilowo grupę (z zawodowej na rodzinną na przykład) zyskujemy dystans względem zdarzenia wywołującego zamieszanie, a z dystansu łatwiej jest nam je oswoić.